Zwiedziliśmy Padwę – czyli miasto, w którym nawet chodniki mają klimat, a potem ruszyliśmy do San Marino, gdzie poczuliśmy się jak w bajce…tylko z większą ilością pamiątek.
W Rimini mieliśmy hotel blisko plaży, więc między jedną pizzą a drugą zdążyliśmy się opalić (albo spalić – zależy kto jak się posmarował). Teraz płyniemy do Wenecji – trzymamy kciuki, żeby gondolier nie śpiewał zbyt głośno i żeby nikt nie wpadł do kanału. La dolce vita trwa!